Wiosna się nie spieszy. Zołza, leniwie rozsiewa swój urok i raczy nas błogim ciepełkiem wyjątkowo kapryśnie. Ma muchy w nosie i ja też. Chce mi się ławki w słońcu, gołych kolan i długich wieczorów w plenerze.
Czasem fajnie pobawic sie w turyste w miejscu ktore dobrze znacie. Przewiesic aparat przez ramie, napchac brzuch slodkimi nalesnikami i pogapic sie na wiatraki. Przejsc sie ulubiona sciezka, a przy odrobinie szczescia odkryc kolejny ciekawy detal
lub bajkowy zakamarek.
Wyturlajcie sie zatem z kocykow i powitajcie wiosne w jakims fajnym miejscu. M.
Krotki filmik o naszej przygodzie w przepieknej Barcelonie, o ktorej wiecej poczytacie tu.
O tym miejscu marzylam od dawna i choc udalo nam sie tam dotrzec w deszczu, a niebo zawalone bylo chmurami – wygladalo ono bajkowo. W okregu, posrod niskich drzewek, mozna usiasc na murku i uprzyjemnic sobie dzien piknikiem. W tym dniu pogoda nie sprzyjala tlumom wiec byl to taki nasz sobotni zen pod kwiatami wisni.
Czasem tak bywa, ze w każdej głowie, a bywa ze i w tej najmniejszej, strach miesza się z radością, a fascynacja która smakuje pysznie, pozostawia po sobie gorzki posmak. Tak po krotce można opisać ogrom wrażeń jakie niesie z sobą dla M. wizyta w wesolym miasteczku. Z początku zalewa nas lukier, chcemy być wszedzie, wszędzie zajrzeć i wszystkiego spróbować.
W okolicach wietrznej środa, miedzy deszczowym czwartkiem i szaroburym piątkiem narodził się pomysł krótkiej, weekendowej wyprawy. Idzie wiosna, chcemy być tam, gdzie szumi morze, cieszyć się gwarem miasta i widzieć cos po raz pierwszy w życiu. Wzywa nas przygoda. Za pierwszy wiosenny cel obraliśmy betonowa dżungle w południowej prowincji Holandii.
Portety M. z siedmiu zimowych tygodni. Jeden na kazdy tydzien, co tydzien w 2017.
Gdzies pomiedzy sniadaniem w biegu, jazda na rowerze we wczesnowiosennym deszczu, sprzatniem blota naniesionego do domu po karmieniu ptakow w parku – w aparacie, ktory zawsze jest gdzies pod reka – zachowalo sie siedem laurek z kazdego minionego tygodnia.
3/52 Wcinajac croissanty w bajkowiej Barcelonie.
Jest takie miejsce, które ukoi każde serce. Gdzie brukowane uliczki pachną czekolada, czas się nie spieszy, a każdy murek, czy kawiarniana ławka prosi cię o chwile uwagi. To Brugia. Trafiliśmy tam w pewien sierpniowy weekend, żeby przeżyć ostatnia, wakacyjna przygodę.
Wiecie jak to jest. Gdzies w srodku zimy pojawia sie pustka. Jakas dziura ktora moga wypelnic jedynie promienie slonca i kolacje do syta, niebieskie niebo, widok morza i leniwe wedrowki.
Kiedy czas do kolejnych wakacji dluzy sie niemilosiernie, za oknem dudni deszcz, a w perspektywie kolejny weekend spedzony z nosem przyklejonym do wilgotnej szyby, warto wsiasc w samolot i wyruszyc na poludnie.
Nasza grudniowa historia zaczela sie spacerem po Amsterdamie dla ladnebebe.
Cudownie bylo spojrzec na miasto okiem turysty, zajrzec w pyszne wystawy sklepow i zaplatac sie w tlumie.
Amsterdam spowily tysiace swiatecznych lampek, a rozporoszone po miescie kramy z oliebollen (tutaj je sie je tylko w swieta) kusily przechodniow.