Nasza grudniowa historia zaczela sie spacerem po Amsterdamie dla ladnebebe.
Cudownie bylo spojrzec na miasto okiem turysty, zajrzec w pyszne wystawy sklepow i zaplatac sie w tlumie.
Amsterdam spowily tysiace swiatecznych lampek,  a rozporoszone po miescie kramy z oliebollen (tutaj je sie je tylko w swieta) kusily przechodniow. Miasto uginalo sie pod stopami rozlicznych turystow i choc nie bylo sniegu, swiateczny klimat posiadl je bez reszty.

Frajda bylo poczuc w dloniach recznie malowane szklane bombki sprzedawane w najwiekszym domu handlowym w miescie (De Bijenkorf). Jesli kiedys odwiedzicie Amsterdam, to zapewniam, nie sposob go przegapic, bo blyszczy jasno na glownym placu miasta.

Z przykroscia zawiadamiam, ze pomimo licznych prob M. postawil stopy na lodzie doslownie na dwa slizgi. Ale wy sprobujcie ! Co roku na placu muzealnym, tuz pod Rijksmuseum otwierane jest lodowisko, dla maluchow sa krzesla ktore moga pchac przed soba, gorace kakao, a dla was grzane wino i oczywiscie lyzwy – dla wszystkich 😉

Zaraz po pozegnaniu z Sinterklaasem (tutejszym Swietym Mikolajem, ktory juz w listopadzie przyplywa statkiem z Hiszpani) wyruszylismy na poszukiwanie idealnego drzewka. Iglasta zdobycz zostala zaladowana na rower i z ogromnym zapalem udekorowana.

Koniec koncow nawet chorobska, ktore w nosie mialy nasze grudniowe przygody nie popsuly nam zabawy.
Grudniu. Byles przepiekny.