5 to duza cyfra. Miesci w sobie cale 122cm ciekawosci, 19 kilo radosci i niezmierzone poklady czulosci.
Czas pedzi. Wyczesuje piach z wlosow i przypominam sobie rzad domkow przy plazy. Lipiec, rok przeszly. Ostatnia wizyta nad morzem potargala grzywke, sypala piachem w oczy i ten lipcowy spokoj wydal sie zupelnie nierealny. To co w morzu jest dziwnego, to to ze z minuty na minute zmienia sie tam krajobraz. Prosty horyzont, zimne fale i ogromne niebo wiszace na glowa.
Goracy od slonca murek i buty pelne piachu. Lody w nadmorskiej kawiarni smakuja nawet M. Na owym murku wzdluz plazy buszuja wiewiorki, lody sciekaja na piach, a na buzi maluje sie blogi usmiech. Pokoj z widokiem na morze.
Polowa kwietnia ma kolor wysuszonego liscia, ktory od jesieni lezy przycupniety pod parkowa lawka. Wiosna jak co roku zawzieta i jesli slonce pokaze sie w sobote, to w niedziele musi wiac przed deszczem. Ziab na szczescie wzial nogi za pas i pozwolil zrzucic nam zimowe kurtki.
Wietrzna wyspa przywitała nas sytym obiadem, para krzeseł w hotelowym ogródku i piaszczysta plaza w dystansie trzech kroków od tejże sielanki. Kwestia jakichkolwiek podróży autem i zabawy w lokalnych eksplorerow natury mieliśmy ograniczyć do wypadów na lokalne tapas. Wypoczynek absolutny, nudny i bardzo nam potrzebny.
Miedzy poniedzialkiem a niedziela. Rozmowa w urzedzie i naprawa zepsutego zegarka.
Miedzy paczkiem w lukrze, a zupa pomidorowa. Gdzies przy plastikowym ogrodowym stole pelnym jablek, odnajduje nas chwila spokoju. Bzyczenie komara, leniwe wieczory, dom prababci. Wyprawa na lody, spacery z Pepsi i figle na placu zabaw.
Morza nie było. Po naszym dywanie nie walają się muszelki, a w butach nie przywieźliśmy do domu ani jednego ziarnka piasku. Tęsknie za tandetnym magnesem na lodówkę z nadmorskiej miejscowości, bita śmietana i szlagierami spod budki z ryba.
Polskie lato pachnie pięknie, a tym piękniej się je wspomina, że jest ono dla nas tam tak krótkie. To ostatnie, zeszłoroczne, upłynęło nam na podziwianiu występów małych baletnic, zabawach z przyjaciółmi i pozowaniu do wspólnych zdjęć. A wszystko to w aurze pewnego sielskiego ogródka. (Ps.
Palec pod budkę kto lubi buszować miedzy marketowymi kramikami w poszukiwaniu smacznych kasków i fajnych drobiazgów! W sobotę, specjalnie w tym celu odwiedziliśmy Puremarkt w Amstel Parku. To taki cykliczny, lokalny spęd wszelkiego rodzaju kulinarnych czarodziejów i rękodzielników.
To był właśnie ten weekend. To o nim marzysz, kiedy kolejna kropla deszczu bębni o parapet i który wspominasz zimowa pora zakładając ciepły sweter. Dmuchany ponton, jezioro, śmiech i lody na patyku.